Posty

Czy potrafisz poprosić o pomoc?

Na mój strych wprowadziła się kuna. Słodka mordka, która w uroczy sposób i z wrodzonym wdziękiem niszczy wszystko, jakby miała zaprogramowany tryb zniszczenia - jak terminator. Co powstrzyma kunę przed uruchomieniem się na moim strychu? Okazuje się, że pies lub... psia sierść. Tylko, że ja nie mam psa.  Tymczasem sąsiadka poprosiła mnie o podwózkę do miasteczka. Za pierwszym razem przyniosła czekoladę, za drugim kawę. Wydaje mi się, że dla żadnej z nas to nie była komfortowa sytuacja. Rozumiem chęć rewanżu, ale naprawdę go nie potrzebowałam w tamtym momencie. Ja nadal nie miałam nic przeciwko, a ona nadal potrzebowała podwózki. Nie stanowiło to dla mnie żadnego problemu, zwłaszcza, że sama tam jechałam. Potrzebowałam natomiast psiej sierści. A sąsiadka z kolei ma psa. Poprosiłam więc o zbieranie sierści, którą rozłożę na strychu. Obie czujemy, że teraz wszystko jest ok. Każda z nas ma to, czego potrzebuje. Wartość? Skala? To wszystko jest nieważne. Ważna jest zaspokojona potrz...

Umiem, więc zrobię

  Sukces rozumiem jako życie na własnych zasadach. Odkąd pamiętam, słyszałam zdanie, że aby odnieść sukces, trzeba się czymś wyróżniać. To było tak ogólne stwierdzenie, że wydawało mi się nie do zrealizowania. Wyróżniać znaczyło być najlepszym w jakiejś dziedzinie, a potrafię sobie jedynie wyobrazić ile pracy, czasu i talentu kosztuje osiągnięcie mistrzostwa w czymkolwiek. Jaki procent stoi na podium? Procencik. Z różnych powodów. Czasami zależnych od nas. Czasami mniej zależnych, a najczęściej bywa różnie. Jedno jest pewne - mistrz powie, że tylko z zależnych od nas. To go wyróżnia – wierzy w siebie i swoje możliwości. Wierzy w skuteczność swojej pracy. Koncentruje się na celu i po prostu go realizuje. W zasadzie to nic wyjątkowego. Przecież wielu z nas koncentruje się na celu i go wytrwale realizuje, a mimo to, szczytów nie zdobywa. Przyszło mi do głowy, że jeśli mistrzostwo w danej dziedzinie wymaga wielu poświęceń, to może okazać się zbyt wyczerpujące i … zbędne. Zbędne ...

System wartości

Ostatnio pisałam, że warunkiem postawienia właściwych pytań jest spory zasób wiedzy - niezależnie od tego, czy mówimy o konkretnej dziedzinie, czy ogólnie o życiu. Dotąd darowałam sobie szczegóły, ponieważ ten blog był takim chaotycznym wyrazem mojej drogi - pozbawionym konkretów przywoływaniem osobistych refleksji. W tym intuicyjnym poruszaniu się dotykałam wielu zagadnień, ale dziś wybieram dziedzinę, przy której postanowiłam zatrzymać się na dłużej.  Pierwsze szkolenie z RO, w jakim wzięłam udział, było zorganizowane przez Heksagon Fryderyka Karzełka. To tam usłyszałam kilka haseł, które głęboko we mnie zapadły - marzenia, wartości, szczęście. Nie dlatego, że usłyszałam je po raz pierwszy, ale dlatego, że padły w zupełnie nieznanym mi dotąd kontekście. Dziś wybrałam temat wartości, bo gdy się nad tym zastanowię - zawsze miały dla mnie ogromne znaczenie.  Mam wrażenie, że nigdy nie nazywałam kryterium wyboru - zgodnością wartości, ale od zawsze było dla mnie priorytetowe. Od...

Sztuka nanokroków

Od jakiegoś czasu dużo mówi się o rozwoju osobistym (RO). Sama jestem w rozwoju - chyba można tak powiedzieć, gdy świadomie i z premedytacją poświęcam swój czas i pieniądze na stawanie się możliwie najlepszą wersją samej siebie. Każdy kto zaczął wie, że to długi i kręty proces - swoista sztuka nanokroków. Gdy przebiegniesz 5 kroków, nagle musisz cofnąć się o 6, a potem 2 powolne do przodu i tak w kółko, ale ostatecznie mozolnie do przodu. W pewnym momencie trud zamienił się w poczucie sprawstwa i satysfakcję, bo w końcu zaczęłam dostrzegać zmiany, na które tak ciężko pracowałam, choć nawet nie wiedziałam do końca czego oczekuję - chciałam być po prostu szczęśliwa. W trakcie pokonywania własnej drogi, zauważyłam, że odbiorcami przeróżnych szkoleń, kursów czy webinariów w zakresie RO są osoby, które z różnych powodów chcą zmienić pracę, branżę, są wypalone zawodowo, są nieszczęśliwe z racji niewspierającego środowiska, czy zwyczajnie domowy budżet przestał się spinać. Mówię tu o osobach ...

Bój się i rób

To hasło "Bój się i rób" usłyszałam chyba na szkoleniu Basi Lech. Pamiętam, że pomyślałam sobie na koniec szkolenia, że faktycznie jedyną opcją w sytuacji strachu jest działanie. I jakie to niesamowicie proste i trudne zarazem, gdy trzeba podjąć aktywność świadomie. Kiedy wątpliwości siadają mi na ramionach i przygniatają do ziemi, kiedy moja interpretacja rzeczywistości staje się toksyczną kumpelą od narzekania i czarnowidztwa - wtedy najlepiej jest działać! Ba! Ale jak? Najlepiej zgodnie z podszeptem intuicji i wykorzystując własne zasoby. Tak - byłam tu i tam, słyszałam to i owo. Jednak dla kogoś, kto słabo wierzy w siebie, albo nie ma wyraźnego poczucia mocy sprawczej, brzmi to jednocześnie sensownie i abstrakcyjnie. Niby wiem, niby czuję, niby znam siebie, a jednak zapisuję się na kolejne szkolenia i kursy, których często nie kończę, ponieważ to już 10-ty temat, który zaczynam w tym miesiącu.  Paranoja? No raczej. Ale sukces polega na tym, że nikt obok nie musi mi o tym ...

Żwir w ustach

Tylko pozytywnie? No nie da się. Dość dużo czasu zajęło mi zbieranie się do kolejnego wpisu, ponieważ nie umiałam wykrzesać z siebie samego tyko entuzjazmu. A rozpoczynając blogową przygodę, obiecałam sobie, że nie będę pisać dołujących, acz poczytnych historii dramatycznych. No i w końcu przyszło olśnienie. No przecież wiem, że potknięcia, smuteczki, trudne sytuacje życiowe, to właśnie nanokroki, którymi systematycznie zmierzam ku sobie, ku dobremu i świadomemu życiu. Tylko tymczasem wpadłam w wir obowiązków i zadań, i... zapomniałam o tym. Ostatnio pisałam o życiu w prawdzie i uczciwości względem samego siebie - przede wszystkim. Jakiś czas później doświadczyłam konsekwencji ignorowania tej zasady. To, że nakładamy maski na przeróżne okazje życiowe, w mniej lub bardziej świadomy sposób, jest jakby powszechnym mechanizmem. Tak powszechnym, że gdy zaczynamy odkrywać prawdę o sobie i lubić siebie, to relacje z niektórymi ludźmi lub środowiskami zaczynają nam chrzęścić pod zębami jak pia...

Nie kłam.

Ostatnio pomyślałam sobie, że kłamstwo jest tak powszechne, że jego obecność można nazwać jakąś formą patologicznej symbiozy - straciliśmy umiejętność jego rozpoznawania i nazywania, bo stało się kolejnym fizjologicznym układem podtrzymującym życie. Ale tylko na powierzchni, ponieważ pod tym, co nazywamy owocem kultury i wychowania, przeczuwamy, że coś jest nie tak. Utrata sensu życia? Prokrastynacja? Brak energii? A co, jeśli pokaźną cegłą w fundamencie tych problemów jest okłamywanie siebie i podtrzymywanie iluzji kreowanych przez innych ludzi? Oczywiście rozumiem psychologiczny aspekt kłamstwa jako mechanizmu obronnego. Jednak skala tego mechanizmu jest ogromna. Podejrzewam, że wymknął się spod naszej kontroli i żyje swoim życiem jak osobny byt. Poraża mnie ilość autorytatywnych porad, sugestii odnośnie właściwego postrzegania rzeczywistości, jedynie słusznych interpretacji wszelkich aspektów życia, no i oczywiście specyfika oficjalnej narracji. Gdy komunikuję swoje przekonania, cza...