Żwir w ustach

Tylko pozytywnie? No nie da się. Dość dużo czasu zajęło mi zbieranie się do kolejnego wpisu, ponieważ nie umiałam wykrzesać z siebie samego tyko entuzjazmu. A rozpoczynając blogową przygodę, obiecałam sobie, że nie będę pisać dołujących, acz poczytnych historii dramatycznych. No i w końcu przyszło olśnienie. No przecież wiem, że potknięcia, smuteczki, trudne sytuacje życiowe, to właśnie nanokroki, którymi systematycznie zmierzam ku sobie, ku dobremu i świadomemu życiu. Tylko tymczasem wpadłam w wir obowiązków i zadań, i... zapomniałam o tym.

Ostatnio pisałam o życiu w prawdzie i uczciwości względem samego siebie - przede wszystkim. Jakiś czas później doświadczyłam konsekwencji ignorowania tej zasady. To, że nakładamy maski na przeróżne okazje życiowe, w mniej lub bardziej świadomy sposób, jest jakby powszechnym mechanizmem. Tak powszechnym, że gdy zaczynamy odkrywać prawdę o sobie i lubić siebie, to relacje z niektórymi ludźmi lub środowiskami zaczynają nam chrzęścić pod zębami jak piasek, który nie powinien się tam znaleźć. 

No i przytrafiło mi się niedawno poczuć ten żwir w ustach. Czułam żal i jakąś formę niesprawiedliwości chyba nawet. Z pewnością czułam się źle oceniona i zaszufladkowana chyba też. I gdy już się wybluzgałam na tę jawną niesprawiedliwość, przyszła refleksja - przecież ja tutaj noszę maskę, bardziej lub mniej spójną, ale noszę ją dla "świętego spokoju", mówię jedno - myślę drugie. Wiecie - w imię wyższego dobra, a może nawet zgodnie z podszeptem instynktu przetrwania. Potraktowano mnie zgodnie z wizerunkiem stworzonym na potrzeby sytuacji, czyli jednak adekwatnie, tylko ja tego nie zauważyłam od razu. Odkryłam jeszcze jedno - to nie było działanie przeciwko mnie.

Zatem wydarzyły się wydarzenia, które odwróciły bieg wydarzeń i maska zaczęła mnie uwierać. Zrozumiałam, że nie mam ochoty chować się za konwenansami, błędnie pojętym wyższym dobrem czy patologicznym dobrym wychowaniem. Maska nie jest mną, nie jest nawet filtrem. Jest bardziej jak pacynka brzuchomówcy nałożona na rękę i udająca prawdziwą postać. Prawdopodobnie dlatego z noszenia jej, nic dobrego nie wynika.

No i znowu pojawia się pytanie o tę odwagę, z którą jednak lepiej iść przez życie, niż chować się za cudzymi przekonaniami, poleceniami czy zafałszowaną intencją. Czy warto być odważnym i porzucić maski? Warto. Czasem boli pewna część ciała, ale to tylko kopniak. Nanokrok. Umówmy się, on może stać się katapultą ostatecznie. Wydaje mi się też, że w tym całym procesie nie ma półśrodków - albo odwaga i otwarcie się na jej konsekwencje, albo noszenie masek. W obu przypadkach biorę odpowiedzialność za siebie za każdym razem i lepiej dla mnie, gdy jestem tego świadoma. 





Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Umiem, więc zrobię

Sztuka nanokroków

Czy potrafisz poprosić o pomoc?