I'm the passenger
Życie nigdy nie śpi, nie zatrzymuje się też na dłużej w jednym miejscu. Co najwyżej może mi się tak wydawać, gdy nie jestem gotowa na tę dynamikę. Stwarzam sobie wyobrażenia czegoś trwałego, stabilnego i jak się okazuje nieruchomego - bo jak inaczej zatrzymać chwilę na dłużej?
No właśnie. Ostatnio na tapecie u mnie temat relacji. Byłam przekonana, że to, co materialne jest ulotne, a to, co niematerialne ma szansę na trwanie, bo jest głębsze, może duchowe. Okazuje się, że reguły tego rodzaju należą do kategorii myślenia życzeniowego. Musiało się wiele wydarzyć w ostatnim czasie, żebym zrozumiała, że nie ma takiej rzeczy poza nami samymi, nad którą miałabym kontrolę, a nawet większy wpływ. Rzeczy się dzieją zgodnie z ich własnym harmonogramem, a ja jestem czasem obserwatorem, a czasem uczestnikiem zdarzeń.
W takim kontekście kwestie relacji, przyjaźni czy związków zmieniają wydźwięk, gdy pojawiają się trudności na horyzoncie. W zależności od naszych dyspozycji, czy zasobów w ogóle ustawiamy się wobec danej relacji - otwarcie, empatycznie, ze zrozumieniem, bez zrozumienia, z odrazą - no to zależy. Otóż zrozumiałam, że moje oczekiwania i wyobrażenia odnośnie drugiej osoby raczej mają się nijak do rzeczywistości tej osoby. Są właśnie myśleniem życzeniowym - życzę sobie, że jest tak, jak jak to widzę, wtedy mogę wesprzeć, pomóc, albo przeciwnie, skrytykować, odrzucić i próbować naprawiać. A co jeśli jest inaczej? Złapałam się na tym, że wiele zakładam w relacjach z innymi i bardzo często moje założenie rozjeżdża się w konkretnych okolicznościach. W takich sytuacjach przypomina mi się mądry Sokrates, który mawiał, że wie, że nic nie wie. Pewnie dlatego zadawał tyle pytań.
Skąd w ogóle pomysł, że mogę mieć dla kogoś złotą radę? No pewnie z dobrych intencji i chęci pomocy. Jednak zrozumiałam, że najlepszym wsparciem dla drugiej osoby jest mój osobisty dobrostan, bo własnym przykładem dowodzę, że można to osiągnąć, że można mieć dłuższe i krótsze chwile szczęścia, że mamy możliwość zadbać o siebie, że warto celebrować te dobre momenty z innymi - także po to, abyśmy sami nauczyli się je dostrzegać i cenić.
Ostatnio pomyślałam, że jestem pasażerem w drodze. Idąc przez życie mijam stacje, zatrzymuję się w środku niczego, gdy pociąg się psuje, ruszam, przyspieszam i zwalniam. Do mojego przedziału wsiadają ludzie i wysiadają. Niektórych zapraszam, inni wchodzą bez pytania. Nie ulega wątpliwości, że moja droga jest kręta, podobnie jak innych osób. Czasem nasze drogi się przecinają i mamy szansę na fajną relację, a po jakimś czasie rozwidlają i to ode mnie zależy, czy przy okazji kolejnego przecięcia będzie możliwa kontynuacja tej relacji, czy przejdziemy obok siebie jak obcy ludzie. Fakt, że drogi nam się rozchodzą jest chyba naturalnym procesem. Chyba tak to już po prostu bywa w trasie i to właśnie jest dopiero przygoda!
Komentarze
Prześlij komentarz