L4

Tydzień temu stanęłam przed poważną decyzją. Czy wolno mi zachorować i uznać ten fakt stosownym działaniem, czy też raczej niedziałaniem? Słowo daję, że to była kwestia decyzji. Nie pamiętam kiedy ostatnio wzięłam wolne z powodu choroby. I wcale nie chodzi o powagę sytuacji tylko o osiągnięcie pewnego poziomu tolerancji oraz o uświadomienie sobie, że tylko ja jestem odpowiedzialna za siebie. 

To dziwne, że właśnie w takiej sytuacji naszło mnie na tę refleksję. Dopiero teraz dotarło do mnie, że w moim życiu nic nie stanie się bez mojego udziału, nikt nie zrobi niczego za mnie, nie ma też nikogo, kto poświęci dobrowolnie swój dobrostan, żeby mnie wyręczyć. Brzmi banalnie, ale co innego powtarzać banał, a co innego w końcu go poczuć. Dlatego wydaje się naturalne, że w pierwszej kolejności moje decyzje mają służyć mnie.

Niby tak. Ale co ze wszystkimi powinnościami świata, którym muszę sprostać? 

Wbrew pozorom sytuacja wzięcia wolnego na czas choroby nie jest komfortowa. Zwłaszcza dla kogoś, kto zawsze daje radę, jest taki silny i odpowiedzialny. Tu nie chodzi o przyznanie się do słabości tylko o wyznaczenie granic. Kiedy jeszcze działam we własnym interesie, a kiedy zmanipulowana mnóstwem powinności porzucam siebie dla utrzymania stanu zadowalającego wszystkich z wyjątkiem mnie samej. 

Wypaliłam się. Wyeksploatowałam. Czuję, że ignorowanie pulsujących na czerwono znaków ostrzegawczych doprowadziło mnie wprawdzie do słusznych wniosków ale też do nadwyrężenia zdrowia. Prawdopodobnie nadal bym ignorowała te pulsujące ostrzeżenia, gdybym miała dość siły. Smutne, co? Trzeba naprawdę dostać porządnego kopniaka żeby się zatrzymać i rozejrzeć, w którym miejscu jestem - na swojej połowie, czy może już gram dla drużyny przeciwnika.  

Pojęcie zachowania zdrowej równowagi pochodzi chyba z cyrku - tylko nieliczni akrobaci potrafią balansować na cienkiej linie. Czy tak też jest z nami? Czy umiejętność osiągnięcia i zachowania równowagi w życiu nie jest nam dana, tylko musimy ją mozolnie ćwiczyć? A może jest dana, tylko jesteśmy tego oduczani, żeby nie popaść czasem w patologiczny egoizm? I do kogo można mieć pretensje, że inni nie szanują mojej przestrzeni, bo ja nie umiem wyznaczać granic? A co najważniejsze - jak się tego nauczyć? Jak, w nietoksyczny i nieraniący sposób, nauczyć się wyznaczać własne granice? 

No więc ja poszłam na L4. Na dobry początek. 

Komentarze

  1. Wpojono nam że "musimy" zamiast "możemy", gdy uświadomiłem sobie że można, zacząłem żyć inaczej. Czy lepiej? Chyba tak bo czułem wiatr w plecy nie od czoła, choć łatwo nie było.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację, można inaczej :) Dzięki za obecność i komentarz

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Umiem, więc zrobię

Sztuka nanokroków

Czy potrafisz poprosić o pomoc?