Pani, a za ile ten szacunek?

Wychowałam się z czasach, gdy szacunek był droższy niż pieniądze. Gdy wmawiano nam, że pieniądze szczęścia nie dają, gdy stawianie pragmatyzmu ponad ideały spotykało się z powszechnym krytycyzmem. Co najmniej. W czasach, kiedy młody człowiek myślący o własnym biznesie, o sposobie zarabiania pieniędzy w sposób inny niż większość to robiła - był określany jako cwaniak, kombinator, a nierzadko spisywano człowieka na straty. Bez gruntownego wykształcenia, koniecznie wyższego, do niczego w życiu nie dojdzie. Dualizm - pragmatyzm kontra ideały - dzielił automatycznie ludzi na lepszych i gorszych.
W zasadzie dopiero niedawno uświadomiłam sobie, że w tym narzucanym pojmowaniu sukcesu i kariery było bardzo dużo niewiadomych. Przyznaję, że podążyłam tą drogą. Też sądziłam, że studia gwarantują choćby możliwość rozpoczęcia kariery zawodowej i osiągnięcia sukcesu na tym polu, że kolekcja kolejnych "papierów" przybliża mnie do spełnienia się, zrealizowania oczekiwań rodziny, społeczeństwa, moich. Moich na końcu. 
Jestem przekonana, że wiele osób czytających ten wpis czuje podobnie. Dałam się nabić w butelkę. Te okruszki prowadzące do dzisiejszych przekonań pojawiały się przede mną od samego początku. Nigdy nie lubiłam sprzedawać, chociaż robię to przez większość życia. W końcu zastanowiłam się dlaczego - po wielu latach. W momencie, w których powinnam oczekiwać szacunku i uznania (z racji osiągnięć powszechnie postrzeganych za chwalebne i wartościowe) wylądowałam za pierwszym razem na polu truskawek w Szkocji (swoją drogą pozdrawiam niezapomnianą, cudowną ekipę), a za drugim w domu opieki w Anglii (tę ekipę też pozdrawiam, chociaż oni nie zrozumieją tego wpisu). Takich przełomowych momentów było sporo, ale ja dopiero niedawno zastanowiłam się dokąd zmierzam i czy tam faktycznie jest światełko na końcu tunelu. 
Co wymyśliłam? Że moje życie to pasmo moich decyzji i działań, które za sobą pociągają. Wydaje nam się, że inni mają nieprawdopodobny wpływ, decydują za nas, czegoś oczekują, coś nam zlecają. Tak, tak może też być. Jednak zdając się na innych czuję, że dryfuję. Gdy podejmuję decyzje i działam - płynę w kierunku, który sama wyznaczyłam. I o dziwo - podobnie jak odsłanianie wrażliwości dodaje odwagi - takie krnąbrne, samodzielne działanie daje mi poczucie odzyskiwania kontroli. Te wszystkie niewiadome związane z powszechnym pojęciem sukcesu i kariery raptem przestają mieć znaczenie. Opinia otoczenia przestaje być miarą słuszności moich działań. I okazuje się, że jestem faktycznie indywidualnością - z własnym systemem przekonań i wartości, że mam swoje marzenia i cele, do których zaczynam zmierzać, że moje decyzje i wybory mogą być tylko moje, a moje działania są skoncentrowane na moich potrzebach.
Na początku miałam obawy, że tego moje jest za dużo, że zamieniam się w egocentryczną i samolubną osobę. Te obawy płynęły oczywiście gdzieś z przeszłości, ponieważ jak spojrzałam na relacje, jakie dziś nawiązuję z ludźmi - wygasły. Lubię ludzi, lubię nawiązywać relacje, ale uczę się wyznaczać granice. 
Dlatego tym bardziej uderza mnie, gdy widzę oburzonych ludzi, domagających się szacunku. Domagają się uznania, docenienia. Podkreślają, że ich zasługi są niepodważalne i należy im się to czy tamto. Z pewnością - każdy zasługuje na szacunek. Ale największą niewiadomą, jaka towarzyszyła mi przez wiele lat było źródło, z którego rzekomo wypływa ów szacunek, uznanie czy ogólnie satysfakcja. Dziś wiem, że tym źródłem jestem ja. Ja podejmująca decyzje, ja dokonująca wyborów i ja działająca. Ile zatem kosztuje szacunek? Tak naprawdę odrobinę refleksji :) 









Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Umiem, więc zrobię

Sztuka nanokroków

Czy potrafisz poprosić o pomoc?