Dlaczego "piękniejmy", a nie "chudnijmy"?
Każdy, kto mnie zna osobiście wie, że nie piszę o obcych mi tematach. Podobnie jest i tym razem. Od niedawna próbuję zupełnie nowych rzeczy, w tym takich, o których marzyłam od bardzo dawna. Chodzi o pisanie. Pamiętam, że w podstawówce zajęłam 3 miejsce w jakimś konkursie poetyckim, ponieważ ułożyłam zabawną rymowankę. A potem rozpoczęłam wieloletnią karierę pisania komercyjnego - pozdrawiam zadowolonych odbiorców.
Pamiętam jak na studiach zaliczałam język angielski i lektorka, w ramach tego końcowego zaliczenia, pytała mnie czym chciałabym się zajmować po studiach. Odpowiedziałam, że chciałabym być pisarką. No nie zostałam pisarką, chociaż gdzieś w duszy nadal mi się to marzy. I ponieważ niedawno usłyszałam, że marzenia nie są po to by się katować rzeczywistością, tylko punktami, do których należy zmierzać - zgodnie z moją prywatną, osobistą zasadą nanokroków, zaczęłam pisać bloga aby wprawiać się nieco i ośmielić.
Pisanie nie jest jedyną nowinką ostatniego czasu. Założyłam też grupę, w której prezentuję profesjonalne acz domowe sposoby na pięknienie i efekty osób, które weszły w proces pięknienia. To już jest absolutna nowość, ponieważ te zagadnienia były mi totalnie obce. Ale ostatnio poczułam potrzebę ociosania się z takich mentalnych sęków i zatęskniłam za babskim towarzystwem. Weszłam w środowisko kobiet, które postrzegają współpracę jako obopólną korzyść oraz wzmacniają w sobie nawzajem poczucie odpowiedzialności i satysfakcji, jakie płyną z ich własnego działania.
I tak sobie dziś pomyślałam, że z jakiegoś powodu łatwiej nam się karcić za niedoskonałości niż dążyć do doskonałości. Dlaczego i po co to sobie robimy? Czy nie jest trochę tak, że karcenie się za niedoskonałości zwalnia z obowiązku działania? Czy nie jest też trochę tak, że dążenie do doskonałości paraliżuje i wymaga więcej odwagi? Tak mi się wydawało do pierwszego, świadomego odsłonięcia własnej wrażliwości.
I jakie skojarzenie przychodzi na myśl słysząc słowa - dążenie, działanie, odwaga? Wysiłek. Przynajmniej mnie się tak kojarzyły. Na samą myśl o jakimkolwiek dążeniu, prewencyjnie opadałam z sił. Co było dziwne, bo ja lubię działać i osiągać. Jedynym rezultatem takiego sposobu myślenia było permanentne wyczerpanie.
No i kto mi to robił? Kto kazał mi się besztać za niedoskonałość? Kto kazał pozwalać, by inni besztali mnie za niedoskonałość? Jak to się stało, że taki stan rzeczy był naturalny? Nie wiem. I nawet uważam, że nie jest to w tej chwili najważniejsze. Najważniejsze, to ruszyć do przodu, ku pięknieniu. Zrozumiałam, że moją słabością nie jest ani moja wrażliwość ani otwartość - co zadziwiające, tylko strach przed pokazaniem wnętrza i autentyczności. Paradoksalnie odsłonięta wrażliwość dodaje mi sił. Do łagodności, do empatii, do stanowczości i stawiania granic - do dążenia do mojej prywatnej i subiektywnej doskonałości.
Komentarze
Prześlij komentarz